Koszty reprodukcji i dystrybucji oprogramowania są zerowe przy
uwzględnieniu zysków. Oznacza to, że teoretycznie produkowanie
oprogramowania, które może być dowolnie rozpowszechniane i używane
przez każdego, nie jest droższe, niż produkowanie oprogramowania dla
ograniczonej klienteli.
Nie istnieje relacja między ceną oprogramowania a kosztami jego
rozwoju. Dwoma czynnikami, które mają znaczenie, są wielkość rynku (który
jest limitowany przez cenę i użyteczność) oraz konkurencja. Biorąc
pod uwagę rynek oprogramowania, maksymalną marżę można osiągnąć
poprzez wykluczenie lub wyeliminowanie konkurencji.
Firmy zajmujące się oprogramowaniem, które są w stanie rozbić
konkurencję, osiągają szczyty władzy, które są nie do pomyślenia
w innych gałęziach przemysłu. Dzieje się tak częściowo z powodu
ogromnego przepływu pieniędzy, który jest możliwy w przypadku braku
konkurencji przy produktach o zerowych kosztach reprodukcji,
jednak głównym powodem jest stopień skomplikowania samego
oprogramowania, co pozwala dominującym firmom na projektowanie
„standardów”, które wykluczają przyszłą konkurencję.
Wszystkie nisze rynku oprogramowania błyskawicznie ewoluują w kierunku
monopolu lub stanu równowagi, w którym mała liczba uczestników
milcząco zgadza się nie niszczyć swoich zysków nawzajem. (Ustanowione firmy
są w stanie bronić swoich udziałów w rynku poprzez redukcję
cen praktycznie do zera, co czyni rywalizację cenową samobójczą dla
nowicjuszy.) Istnieją jednak przypadki asymetrycznej rywalizacji, gdzie
duże firmy z innymi źródłami przychodów są w stanie zniszczyć
mniejsze firmy, które polegają na pojedynczej niszy będącej źródłem
dochodu.
Microsoft ma bezpieczne źródło dochodu opierające się na jego
dominującej pozycji jako twórcy systemów operacyjnych dla komputerów
osobistych i używa władzy płynącej z tej pozycji
do faworyzowania swoich innych działalności biznesowych
poprzez swoją zdolność do dyktowania „standardów”
i osłabiania konkurencji, szczególnie gdy władza
(w przeciwieństwie do samych pieniędzy) jest zagrożona.
Kapitaliści inwestują w nowe przedsięwzięcia na rynku
oprogramowania z nadzieją na zdobycie dominującej pozycji
w nowej niszy rynku. Inwestycje w istniejących niszach rynku
praktycznie nie istnieją, gdyż niemożliwym jest konkurowanie
z ustanowionym dominującym uczestnikiem poprzez niższe koszty,
zaś możliwe zyski z nierównej walki o mały udział znikającego
tortu rzadko uzasadniają ryzyko. W swoich najbardziej szalonych snach
ci kapitaliści nie pragną niczego tak bardzo, jak stania się kolejnym
Microsoftem.
Dążenie do ograniczania Microsoftu pod przykrywką praw
antymonopolowych zdaje się być głównie wysiłkiem firm, których pozycja jest
zagrożona przez działalność Microsoftu. Dążą do utrudnienia
Microsoftowi osłabiania ich własnych biznesów. Jednak zasadniczo nie
różnią się od Microsoftu, gdyż nie kwestionują świata, w którym
firmy technologiczne pracujące z prywatnych kryjówek własności
intelektualnej są w stanie kontrolować użytkowanie tych technologii dla
ich własnych korzyści.
W równaniu rynkowym popyt jest równy, a na wiele sposobów
nadrzędny, do produkcji. Jednak w świecie, w którym
żyjemy, produkcja jest wysoce zorganizowana oraz wydajna
i zarządza ogromnymi zasobami finansowymi i zwodniczymi siłami
perswazji, podczas gdy popyt jest sfragmentaryzowany, niedoinformowany
i bezsilny. Podczas gdy konsumenci nadal są w stanie zabić
produkt, na który nie mają ochoty, są oni bezsilni wobec tworzenia,
czy nawet wpływania na szczegółowe projekty tych produktów. Wobec
oprogramowania konsumenci są w stanie jedynie wybrać spośród danego im
zestawu opcji, które są niezwykle skomplikowane, zadziwiająco nieprzejrzyste
i generalnie zaprojektowane bardziej w celu zwalczania konkurencji
firmy, niż do zadań użytkownika. (Nawet staromodna opcja niekorzystania
z nich jest często niemożliwa z powodu zawiłej sieci
współzależności, jako że nowy sprzęt komputerowy i oprogramowanie
idą ze sobą krok w krok.)
Prawdziwym „zabójcą oprogramowania” jest wolne oprogramowanie:
oprogramowanie, które jest wolne od roszczeń o własność
intelektualną; które jest publikowane w formie kodu źródłowego, może
więc być sprawdzone, ocenione, naprawione i poprawione przez
każdego z umysłem do tego zdolnym; które jest wolnie
rozpowszechniane i może zostać zainstalowane na maszynach
oraz używane bez limitów. Wolne oprogramowanie jest
oprogramowaniem, które zabija zamknięty, nikczemny przemysł
oprogramowania. Jest to oprogramowanie, które użytkownicy mogą wybrać
w sposób inteligentny, by wykonywać zadania życia codziennego
i które są oni w stanie wspólnie budować, by radzić sobie
z przyszłymi potrzebami. Wolne oprogramowanie jest jedną rzeczą,
z którą nawet Microsoft nie może konkurować.
Jednakże, istnieje jeden główny problem: kto płaci za rozwój wolnego
oprogramowania? Zazwyczaj odpowiedź – co prowadzi do całego
zamieszania powyżej – brzmi, że inwestorzy płacą za rozwój,
co należy odjąć od ich zysków. Jedyną prawdziwą odpowiedzią jest to,
że koszty rozwoju oprogramowania muszą być opłacone przez
użytkowników. Kluczowym punktem jest to, że płaci się nie
za dystrybucję czy używanie oprogramowania, ale za jego
rozwój, zaś rozwój wolnego oprogramowania implikuje, że może ono
być używane przez każdego. Myślę, że można to rozwiązać w prosty
sposób: każdy, kto chce rozwoju lub usprawnienia oprogramowania,
zamieszcza „zgłoszenie-o-propozycji” zawierające kwotę, którą
wnioskodawca jest skłonny wpłacić na rzecz jego rozwoju. Pośredniczące
organizacje mogą zajmować się tymi zgłoszeniami, a zainteresowane
podmioty mogą podbijać stawkę. Deweloperzy mogą następnie przeglądać listę
ogłoszeń i licytować stawkę pracy lub pracować bez określania
jej. Deweloperzy mogą też zamieszczać własne propozycje, w które
użytkownicy mogą się wkupić.
Wolne oprogramowanie może być rozwijane taniej, niż zamknięte
oprogramowanie. Nawet przy pracy dobrze opłacanych profesjonalnych
deweloperów, w pełni zaplanowanej przez skrupulatnych użytkowników,
koszt wolnego oprogramowania byłby znacznie niższy, niż premie płacone
obecnie na rzecz budowania imperiów. Jakość byłaby lepsza, szczególnie
w kwestii przystosowania do użytku. Wolna dystrybucja zapewniłaby
maksymalną ekspozycję i wybór: wolny rynek oparty całkowicie
na użyteczności i jakości. Element usług oprogramowania również
otworzyłby się: każdy, kto chciałby, mógłby zacząć od tego samego kodu,
by uczyć się, wspierać i nauczać. Sukces osiągnęliby ci, którzy
zapewnialiby najlepsze usługi.
Proste kroki mogą zapoczątkować ten ruch: Utwórzmy wstępną organizację
do uporządkowywania kwestii technicznych, zasugerujmy działające
układy, studiujmy ekonomię, pozbądźmy się formalnej struktury, zasiejmy
i koordynujmy zgłoszenia oraz podstawy dla wstępnych wkładów
technologicznych (włączając dużą część jaką jest obecnie dostępne
oprogramowanie freeware), zajmijmy się zdobywaniem rozgłosu. Namawiajmy duże
firmy i organizacje do przeznaczenia miałej części ich rocznych
nakładów na oprogramowanie na propozycje. Utwórzmy grupę badającą
kwestie własności intelektualnej, kwestionujmy wątpliwe roszczenia
i badajmy wykonywalność kupowania i wydawania praw
do uzasadnionych roszczeń. Zachęcajmy do rozwoju większej ilości
lokalnych organizacji – lokalnych w kontekście miejsca,
przemysłu, niszy, preferencji – przy jednoczesnym rozpadzie
lub zanikaniu pierwonej grupy: powszechne metody i procedury,
lecz brak scentralizowanej kontroli.
Nazwijmy tę organizację, tę strukturę, „Wolnym Światem”. Oznacza
to wolną i otwartą wiedzę, wolny i otwarty rozwój, oprogramowanie,
które pracuje dla Ciebie. Zajmij stanowisko. Zaznacz swój wkład. Nie masz
nic do stracenia, lecz CTL-ALT-DEL.